Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Karty na stół

Treść

Konferencja naukowa „Debata Smoleńska”, która z inicjatywy młodych naukowców odbędzie się dziś w gmachu UKSW, ma być okazją do konfrontacji dwóch podejść do wyjaśnienia przyczyn katastrofy Tu-154M.

Pierwsze reprezentuje raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego kierowanej przez b. ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera, a drugie – prace parlamentarnego zespołu smoleńskiego, któremu przewodniczy poseł Antoni Macierewicz (PiS).

Wiele wskazuje na to, że bezpośrednio poznamy głos tylko jednej strony – ekspertów współpracujących z zespołem, ale siłą rzeczy będzie on odnosić się do opracowania komisji Millera. W jej oficjalnych dokumentach (raporcie i protokole) za główną przyczynę wypadku lotniczego uznano błędy załogi, tj. użycie niewłaściwego wysokościomierza oraz nieprawidłowe włączenie systemu automatycznego odejścia. Komisja zarzuca także załodze nieprawidłowe współdziałanie, a dowództwu specpułku złą organizację lotu. W przeciwieństwie do raportu MAK polska komisja nie twierdzi, że załoga próbowała lądować na siłę, nie podkreśla też tak mocno wątku „psychologicznego” katastrofy, czyli kwestii nacisków na załogę, by koniecznie wylądować w Smoleńsku. Raport Millera wytyka również stronie rosyjskiej złe przygotowanie lotniska, niedostarczenie odpowiednich pomocy nawigacyjnych, błędne i chaotyczne działanie grupy kierowania lotami w Smoleńsku, wreszcie rażące opóźnienie rozpoczęcia akcji ratowniczej.

Podstawą pracy komisji Millera były kopie zapisów rejestratorów, to jest nagranie rozmów z kabiny, rozmów prowadzonych na wieży kontroli lotów oraz zarejestrowane parametry lotu. Te ostatnie znajdują się w dwóch głównych źródłach, mianowicie rosyjskiej czarnej skrzynce FDR oraz rejestratorze firmy ATM. Część członków komisji przebywała w Smoleńsku niedługo po katastrofie, nie jest jednak jasne, czy przeprowadzili samodzielnie dokładne oględziny wraku i terenu wokół niego. Wprawdzie pytani o to przedstawiciele komisji zapewniają, że wszystko sami zbadali i udokumentowali, jednak z drugiej strony większość fotografii zamieszczonych w raporcie to zdjęcia interesującego się katastrofą mieszkańca Smoleńska Siergieja Amielina, a nie któregoś z członków komisji. Wśród współpracowników polskiego akredytowanego przy MAK również znajdowali się członkowie komisji Millera, uczestniczyli oni m.in. w części badań awioniki samolotu. Lektura raportu wskazuje, że zasadnicze znaczenie dla jego autorów miały zapisy rejestratora parametrów lotu. Na te – wciąż niejawne – dane członkowie komisji najczęściej powołują się w publicznych wypowiedziach broniących tez raportu.

Odmienna metodologia

Zupełnie inną metodologię przyjął zespół parlamentarny. Traktuje on z rezerwą wszelkie dane pochodzące od organów rosyjskich, w tym zapisy czarnych skrzynek. Eksperci zespołu ograniczają się do odczytanych w USA zapisów pamięci komputerów TAWS i FMS, które są znacznie uboższe niż rejestratory parametrów lotu, ale ze względu na tajemnicę producenta, chroniącą sposób kodowania informacji, nie mogły zostać w Rosji zniekształcone. Pod lupą współpracowników zespołu znalazły się też wszelkie możliwe fotografie, filmy i inne materiały dokumentujące miejsce katastrofy. Od niedawna Macierewicz i jego współpracownicy mają do dyspozycji także tzw. raport ATM, czyli opis badania rejestratora tej firmy, niestety, bez suchych danych tego urządzenia.

Zespołowi udało się wytknąć MAK i komisji Millera ogromną liczbę błędów i braków. Zaproponował przede wszystkim własną wersję odtworzonej trajektorii lotu Tu-154M w ostatniej fazie. Zdaniem naukowców, na pokładzie (a także w skrzydle) mogło dojść do eksplozji. Tłumaczyłyby one stopień zniszczenia i ilość fragmentów, na jakie maszyna się rozpadła.

Skład grupy ekspertów zespołu jest niejawny, nie wiadomo, ile osób liczy i jakie są dokładnie ich specjalności. Macierewicz tłumaczy to ochroną ich przed ewentualnymi szykanami, z jakimi może wiązać się współpraca z grupą wprawdzie parlamentarną, ale o wyraźnie opozycyjnej proweniencji i kwestionującą oficjalne rządowe ustalenia.

Ważne pytania

Jedynym znanym polskim współpracownikiem zespołu jest inż. Marek Dąbrowski. Ale najbardziej głośne są nazwiska czterech ekspertów z zagranicy, którzy – jak twierdzą – sami zgłosili się do zespołu z wynikami badań lub propozycją współpracy. Wszyscy po raz pierwszy szerzej zaprezentowali swoje ustalenia na łamach „Naszego Dziennika”. To absolwenci polskich politechnik, którzy w okresie PRL znaleźli się za granicą. W USA, Kanadzie czy Australii odnieśli sukcesy i już tam zostali.

Doktor Kazimierz Nowaczyk jest koordynatorem grupy ekspertów zespołu parlamentarnego. Z Antonim Macierewiczem nawiązał współpracę w połowie 2011 roku. Pracuje w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej Wydziału Biochemii i Biologii Molekularnej Szkoły Medycznej Uniwersytetu Stanu Maryland w Baltimore. Jego specjalność naukowa nie jest związana bezpośrednio z lotnictwem, ale dr Nowaczyk zna się na obróbce danych, elektronice i informatyce. Niezwykle drobiazgowo analizuje raporty MAK i komisji Millera. To on jako pierwszy wskazał na sprzeczności pomiędzy ich ustaleniami a zapisami komputera TAWS. Zwrócił uwagę na tajemniczy punkt nr 38 i niezrozumiałe zmiany parametrów lotu wokół niego.

Drugi amerykański współpracownik zespołu to prof. Wiesław Binienda, dziekan Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron. Jest czołowym w USA specjalistą w dziedzinie inżynierii materiałowej, materiałów kosmicznych i lotniczych oraz zastosowania symulacji komputerowych do badań materiałowych. Uważany jest za jednego z najbardziej utytułowanych naukowców polskiego pochodzenia w USA. Laureat wielu pre- stiżowych nagród, członek wpływowych stowarzyszeń naukowych, stały współpracownik NASA. Po raz pierwszy swoje badania dotyczące katastrofy przedstawił we wrześniu 2011 roku. Wykonał symulację komputerową zderzenia skrzydła samolotu z brzozą, z której wynika, że drzewo nie mogło spowodować ścięcia skrzydła. Ta symulacja była przez profesora wielokrotnie zmieniana i ulepszana, ale wciąż z takim samym wynikiem. Od roku prof. Binienda zajął się też symulacją innych momentów katastrofy, m.in. swobodnego lotu oderwanej części skrzydła, a od niedawna także uderzenia samolotu w ziemię.

Na wiosnę ubiegłego roku jako współpracownik zespołu wystąpił dr inż. Grzegorz Szuladziński. Zajmuje się dynamiką konstrukcji, procesami rozpadu, odkształceń i wibracji w inżynierii lądowej, transporcie i technice wojskowej. Od 1981 roku w Sydney (w Australii) prowadzi firmę Analytical Service zajmującą się symulacjami eksplozji, destrukcji, wyburzeń itp. Jest autorem dwóch książek i kilkudziesięciu artykułów na te tematy. Przygotował raport, w którym na podstawie fotografii wraku stwierdza, że musiało w nim dojść najprawdopodobniej do dwóch wybuchów. Pierwszy miałby miejsce w skrzydle, a drugi, silniejszy, w kadłubie. Jego efektem miałby być rozpad konstrukcji samolotu, przy czym jedna jego część zaczęłaby się obracać, a druga nie.

W maju 2012 roku do tej grupy dołączył dr inż. Wacław Berczyński, wieloletni pracownik koncernów lotniczych Bombardier i Boeing, specjalista od materiałów kompozytowych, konstrukcji kadłubów i skrzydeł. Również dla tego eksperta wyniki oficjalnych ustaleń nie są przekonujące. Zauważył wiele niejasności w raporcie Millera. Przeprowadził obliczenia wytrzymałościowe konstrukcji, dowodzące, że uderzenie w ziemię nie mogło spowodować jej rozpadu na tak drobne części.

Wymienionych specjalistów najczęściej można zobaczyć podczas posiedzeń zespołu parlamentarnego dzięki wideokonferencji. Dziś mają wszyscy wystąpić na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Nawet jeśli nie będzie szansy na rozmowę z kimś z komisji Millera, to z pewnością będą na sali naukowcy zainteresowani tematyką, którzy wciąż w wielu kwestiach nie wyrobili sobie zdania, nie mają tylu informacji, czasu na własne badania. Można oczekiwać ciekawych, dociekliwych pytań i ważnych odpowiedzi.

Nasz Dziennik Wtorek, 5 lutego 2013

Autor: jc