MAK: Błasika wskazali Polacy
Treść
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy nie zamierza wnosić żadnych poprawek do transkrypcji rozmów z kokpitu tupolewa. Oleg Jermołow, wiceszef MAK, zapewnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że dokument sprzed dwóch lat jest w pełni ważnym i co więcej - jedynym źródłem wiedzy o rozmowach załogi, i nie zamierza go korygować.
W poszukiwaniu źródła błędnego przypisania niektórych słów z kabiny  Tu-154M gen. Andrzejowi Błasikowi "Nasz Dziennik" zwrócił się także do  MAK. Chociaż zapisy Komitetu są najmniej dokładne i sporządzane zupełnie  nieprofesjonalnie, to stanowią jedyną podstawę do rosyjskiego badania  katastrofy. To odczyty prowadzone w Moskwie jeszcze w kwietniu 2010 r.  stały się podstawą bezprzykładnego ataku gen. Tatiany Anodiny na dowódcę  polskich Sił Powietrznych podczas prezentacji raportu 12 stycznia 2011  roku.
Zastępca Anodiny Oleg Jermołow potwierdza, że jego instytucja  cały czas uważa dokument sprzed dwóch lat za w pełni ważne i jedyne  źródło wiedzy o rozmowach załogi i nie zamierza go w żaden sposób  korygować. Jermołow nie chce odnosić się ani do tego, jak prowadzone  były w siedzibie MAK odczyty, ani do opublikowanych potem w Polsce  zupełnie innych wyników badań tego samego materiału. Zapytany o to, kto  konkretnie zidentyfikował głos gen. Błasika, odsyła ponownie do  transkrypcji. - Bardzo mnie dziwią te pytania. Międzypaństwowy Komitet  Lotniczy sporządził transkrypcję, po czym przekazał ją stronie polskiej,  a komisja Millera ją opublikowała i może pan przeczytać, jacy polscy  specjaliści w tym uczestniczyli. Przecież jest jasne, że to nie Rosjanin  rozpoznawał głosy Polaków - mówi Jermołow.
"Państwowe" nie przejdzie
Jermołow, który zawsze wyraża się w sposób bardzo formalny, używa  przyjętego w Polsce skrótu "komisja Millera" zamiast "Komisja Badania  Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego". To celowy zabieg.  Przedstawiciel Komitetu nie chce użyć ostatnich słów tej nazwy, czyli  "Lotnictwa Państwowego". MAK cały czas ignoruje przyjęty w  międzynarodowych konwencjach lotniczych podział na lotnictwo cywilne i  państwowe. A to dlatego, że tym drugim w ogóle nie powinien się zajmować  i nie dotyczy go też konwencja chicagowska będąca podstawą badania  wypadków lotniczych przez MAK. Rosjanie jednak nie chcą mówić o locie  "wojskowym" - czyli należącym do lotnictwa państwowego, lecz o  "nieregularnym locie międzynarodowym", które to określenie jest  oczywiście prawdziwe, ale nie ma nic wspólnego z zasadami ICAO.
Pod  protokołem MAK widnieją trzy nazwiska Polaków. To Waldemar Targalski i  Sławomir Michalak z komisji Millera oraz ppłk pil. Bartosz Stroiński ze  specpułku. Na pytanie, kto konkretnie rozpoznał które słowa, odesłał do  zamieszczonych w transkrypcji MAK uwag, a dokładnie do czwartej. -  Proszę ją przeczytać i nie będzie potrzeby dalszego pytania - tłumaczy  wiceszef MAK. Uwaga brzmi następująco: "Identyfikacji rozmówców dokonał  dowódca eskadry ppłk Bartosz Stroiński".
Czyżby Stroiński  zidentyfikował wszystkie głosy, a pozostali pracujący nad nagraniem  jedynie rozpoznawali, jakie słowa padły? Gdyby traktować dosłownie uwagę  czwartą, to wynikałoby z niej, że polski pilot identyfikował też  Rosjan. Być może takie wrażenie chciał także stworzyć MAK, ponieważ na  przykład wszyscy czterej rosyjscy kontrolerzy ruchu z Siewiernego  zostali przez MAK określeni jako "D", czyli "dyspozytor". Z tego punktu  widzenia jest poniekąd prawdą, że wszystkie istotne identyfikacje  przeprowadzili Polacy, gdyż najważniejsze było przypisanie  poszczególnych słów członkom załogi, ewentualnie innym osobom wchodzącym  do kabiny.
Z dystansem do Stroińskiego
Ale MAK tak naprawdę nie dokumentował dokładnie pracy zespołu  pracującego nad nagraniem. Zasadniczo zajmowali się nim Targalski i  Michalak, a Stroiński był w Moskwie przez jakiś czas tylko po to, żeby  pomóc w identyfikacji głosów swoich tragicznie zmarłych kolegów. Przez  bardzo krótki czas pomagał im też płk Zbigniew Rzepa, rzecznik  Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Ale, jak się dowiedzieliśmy, także  więcej osób przebywających wtedy w Moskwie jako współpracownicy  akredytowanego miało dostęp do nagrania. W Moskwie byli m.in. płk  Mirosław Grochowski i ppłk Robert Benedict z Inspektoratu MON ds.  Bezpieczeństwa Lotów oraz kilkunastu innych specjalistów. Sam Stroiński  nie chce już rozmawiać z mediami. Ale w ostatniej rozmowie z "Naszym  Dziennikiem" zapewniał, że to nie on zidentyfikował głos gen. Andrzeja  Błasika. Twierdził zresztą, że nie znał dobrze generała. O tym, że  niektóre słowa wypowiedział Błasik, powiedział Stroińskiemu Michalak.
Według informacji "Naszego Dziennika" Stroiński chociaż formalnie był  zaliczony do grona współpracowników akredytowanego Edmunda Klicha, to  był traktowany przez innych obecnych w Moskwie Polaków z dystansem. Być  może dlatego, że już wtedy rodziła się teoria o braku wyszkolenia i  nieprawidłowościach w specpułku jako głównej przyczynie katastrofy, co  później znalazło wyraz w raporcie komisji Millera. W każdym razie pilot  nie był dopuszczany do wszystkich dokumentów. Odsłuchiwał fragmenty  nagrania, które mu puszczali Michalak i Targalski, a potem mówił im,  kogo spośród z żołnierzy pułku usłyszał. Kiedy zaś Stroiński nie był  pewny jednego z głosów, ppłk Michalak powiedział mu, że nie szkodzi, bo  ten fragment został już zidentyfikowany. Chodziło o słowa, które  zapisano w transkrypcji MAK następująco: "Mechanizacja skrzydła  przeznaczona jest do...". Ten fragment nagrania jest bardzo nieczytelny,  bo jednocześnie przez radio mówi rosyjski kontroler. Dlatego ani  policyjne laboratorium pracujące dla komisji Millera, ani Instytut  Ekspertyz Sądowych nie znalazły tych słów. Jedynie niezidentyfikowane  "mechanizacja skrzydła" lub "skrzydeł" podczas czytania tzw.  check-listy. Mógł je powiedzieć po prostu jeden z pilotów. Jednak w  transkrypcji MAK znalazła się przy tych słowach, jak się okazuje -  fikcyjnych, uwaga: "Głos w tle czytania karty - gen. Błasik".
Sam  MAK wykorzystał to ustalenie i notkę o gen. Błasiku wydrukował  wytłuszczoną czcionką. Potem Rosjanie zaangażowali jeszcze  specjalistyczną firmę Foreneks zajmującą się analizami akustycznymi do  zbadania prawidłowej identyfikacji głosu przypisanego dyrektorowi  Protokołu Dyplomatycznego Mariuszowi Kazanie: "Na razie nie ma decyzji  prezydenta, co dalej robić". Ale nie zrobiono tego w odniesieniu do  frazy o mechanizacji skrzydła.
Czy to zwykła pomyłka jednego ze  współpracowników Edmunda Klicha, czy może została ona przez MAK jakoś  zainspirowana? Badania na okoliczność przebywania w kabinie "osoby  postronnej" wykonywano tuż po katastrofie. Analiza o numerze 37 powstała  w Biurze Ekspertyz Medycyny Sądowej w Moskwie. Zgodnie z jej zapisami  zakończyła się 27 kwietnia. A więc jeszcze przed ostatecznym podpisaniem  transkrypcji głosów z kabiny. Już wtedy Rosjanie zauważyli, że z  ułożenia ciała gen. Błasika i miejsca jego znalezienia można próbować  wywieść tezę o jego obecności w kabinie w momencie katastrofy. Później  moskiewski Instytut Medycyny Wojskowej wykorzystał te ustalenia do  zbudowania teorii psychologicznej o naciskach na załogę oraz atmosferze  presji i "konfliktu motywacji".
Nie ulega wątpliwości, że badania  sekcyjne ciała gen. Andrzeja Błasika, które wkrótce znalazły się w MAK,  zbiegły się ze "zidentyfikowaniem" głosu dowódcy polskich Sił  Powietrznych poprzez któregoś z pracujących w MAK Polaków. Wkrótce cały  dokument został podpisany, w tym przez Stroińskiego, który chyba nie do  końca był świadomy, jak daleko idące znaczenie ma uwaga czwarta. Ale tu  następuje moment, którego nie udało się dotąd wyjaśnić. Prawdopodobnie  już po wyjeździe Stroińskiego z Moskwy znaleziono w transkrypcji błąd,  który należało poprawić. A może była to innego rodzaju zmiana, na którą  Stroiński mógł zwrócić uwagę. W każdym razie protokół ponownie podpisało  dwóch Rosjan, dwóch Polaków - Michalak i Targalski, rosyjski tłumacz,  zaś miejsce przy wydrukowanym nazwisku pilota pozostaje puste. W takiej  postaci dokument został opublikowany, co polskie władze zrobiły wbrew  stanowisku MAK, który zastrzegł poufność dokumentu.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Poniedziałek, 13 lutego 2012, Nr 36 (4271)
Autor: au
