Oszczędności na Olimpie
Treść
Losz Krzysztof
Grecki parlament zaaprobował program  oszczędnościowy zgłoszony przez rząd. Cięcia wydatków budżetowych, w tym  zwolnienie części urzędników, obniżenie emerytur, a także zmniejszenie  płacy minimalnej, mają dać Grecji oddech w postaci 130 mld euro  kolejnych pożyczek z kasy Unii Europejskiej, Europejskiego Banku  Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dzięki temu Grecja  spłaci wcześniej zaciągnięte długi. Ponadto Atenom 100 mld euro pożyczek  ma darować prywatny sektor bankowy. Celem jest uniknięcie niechybnego  bankructwa.
To była formalność. Grecja znalazła się poniekąd w  sytuacji bez wyjścia, gdyż inaczej musiałaby już w przyszłym miesiącu  ogłosić niewypłacalność. Z kolei to oznaczałoby, jak bronił się rząd, że  państwo musiałoby wprowadzić jeszcze drastyczniejsze oszczędności niż  te, których domagają się Berlin, Paryż i instytucje międzynarodowe. A  takiego spadku poziomu życia, takiego krachu gospodarki nie wytrzymałoby  żadne społeczeństwo i władza, która zostałaby przez to społeczeństwo  zmieciona. Patrząc choćby na ostatnie starcia, jakie miały miejsce w  Atenach, można uwierzyć w taki scenariusz.
To była formalność, ale  myli się ten, kto oczekuje, że Grecy najgorsze mają już za sobą. Wręcz  przeciwnie, najgorsze dopiero przed nimi. Ludzie protestują przeciwko  zapowiadanym cięciom, ale będą jeszcze bardziej protestować, gdy te  oszczędności w końcu ich dotkną, gdy zostaną zwolnieni z pracy,  otrzymają niższe przelewy z zakładu pracy czy funduszu emerytalnego.  Grozi to naprawdę potężną rewoltą społeczną, bo Grecy są pierwszym  narodem Europy (nie licząc społeczeństw dawnego bloku komunistycznego),  który po wojnie, w czasach budowania dobrobytu, będzie doświadczał tak  dużego i gwałtownego spadku poziomu życia. Nie wiadomo, dokąd złość i  frustracja zaprowadzą Greków, ale trzeba brać pod uwagę wszystkie  możliwe scenariusze, nawet te zakładające długoletnią destabilizację  polityczną kraju czy zdobycie władzy przez lewackie ugrupowania.
Trzeba  też pamiętać, że Unia, a zwłaszcza Berlin, nie ufa Grekom. Niemiecki  minister finansów zapowiedział, że Grecja nie zobaczy pieniędzy, jeśli  nie zacznie wdrażać reform, a nie tylko je zapowiadać. Oczywiście trudno  się spodziewać, aby teraz została cofnięta decyzja o wypłacie 130 mld  euro, ale Ateny powinny się spodziewać coraz mocniejszych nacisków z  zagranicy w sprawie kontrolowania swoich wydatków budżetowych. Pomysł  powołania specjalnego komisarza ds. Grecji nie został przecież  zarzucony. Warunki, na jakich udzielona będzie Grekom pomoc, już są  dowodem ograniczenia suwerenności ich kraju. Ten proces może się  pogłębiać i nie wiemy, kiedy się zatrzyma.
Zgoda parlamentu na pakiet  oszczędnościowy była formalnością, bo Grecy nie odważyli się na skok na  głęboką wodę, czym byłaby rezygnacja z euro i powrót do drachmy. A  skoro tak, to muszą tańczyć tak, jak im unijna i niemiecka orkiestra  zagra, bo przecież nie mają w swoich rękach prawa do emisji euro ani  kształtowania stóp procentowych. Co nie oznacza, że jednak za jakiś czas  ten temat nie powróci. Przecież prawie dwa lata temu Hellada otrzymała  ogromne wsparcie z UE i MFW w wysokości 110 mld euro, czyli niewiele  mniej niż teraz, a to i tak nie doprowadziło do poprawy sytuacji. Teraz  może być podobnie, bo przecież i te 130 mld euro obciąży Greków i trzeba  je będzie spłacić. Albo więc za jakiś czas znowu będziemy dyskutować o  następnej transzy pomocy dla Greków, albo ten kraj formalnie zbankrutuje  i wróci do swojej starej narodowej waluty. Taka kuracja szokowa też  będzie bolesna (Polacy pamiętający początek lat 90. coś o tym wiedzą),  ale przynajmniej pozwoli Grekom stanąć na nogi i odbudować  konkurencyjność swojej gospodarki. Chyba że 130 mld euro pobudzi już  teraz gospodarkę, ale w to mało kto wierzy, nie tylko w Grecji.
Nasz Dziennik Wtorek, 14 lutego 2012, Nr 37 (4272)
Autor: au
