Spokojna domatorka
Treść
Z Moniką Hojnisz, brązową medalistką mistrzostw świata w biatlonie, rozmawia Piotr Skrobisz
Pani życie wywróciło się do góry nogami w ciągu ostatnich kilku tygodni?
– Oj, wywróciło, wywróciło. Telefon co chwilę dzwonił, nigdy nie udzieliłam tylu wywiadów, nie spotkałam się z taką reakcją kibiców. Przez moment na własnej skórze przekonałam się, jak wygląda życie sportowych gwiazd (śmiech).
I przyzwyczaiła się Pani?
– Nie, bo do gwiazd mi bardzo, ale to bardzo daleko. To, co wydarzyło się w Novym Meście podczas mistrzostw świata, zaskoczyło pewnie pana, zaskoczyło kibiców, a najbardziej chyba mnie samą. Proszę mi wierzyć, naprawdę nie spodziewałam się, że mogę tam stanąć na podium.
Nawet w śmiałych marzeniach?
– Gdy zakwalifikowałam się do „mass startu”, już czułam się spełniona. Zdołałam bowiem zrealizować cele, z jakimi przyjechałam do Novego Mesta, ba, być może nawet przekroczyłam plan. Zajęłam 13. miejsce w biegu na dochodzenie, najwyższe w karierze, czego się… nie spodziewałam. Gdyby po nim mistrzostwa się zakończyły, byłabym szczęśliwa i wróciłabym do domu z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Przed rywalizacją ze wspólnego startu czułam się zmęczona. Powiedziałam nawet pół żartem, pół serio trenerowi, że każde miejsce powyżej ostatniego mnie ucieszy. Źle też zaczęłam, ale od pierwszej wizyty na strzelnicy wszystko się pozmieniało. Nagle znalazłam się w czołówce, biegło mi się lekko jak nigdy i wywalczyłam medal. Niesamowite, prawda? I cóż mogę dodać: nie byłam na taki scenariusz przygotowana. Wszystko to, co wydarzyło się później, było dla mnie całkowitą nowością, musiałam się w niej odnaleźć, oswoić z zainteresowaniem mediów. Oczywiście było to i wciąż jest miłe wyzwanie.
Co Pani myśli, patrząc na swój brąz mistrzostw świata?
– Że jest najcenniejszy, że nie mogę go porównać z żadnym z innych zdobytych przez siebie trofeów. To medal mistrzostw świata seniorów, na który wielu pracuje przez całe życie. Ja wywalczyłam go w wieku 21 lat. Szczęście przeogromne.
Dużo Panią kosztował?
– Trenuję biatlon od 11 lat. Zaczęłam w podstawówce dość przypadkowo. Mama przyjaźniła się z mamą jednej z zawodniczek Lidera Katowice, razem mnie namówiły, abym spróbowała swoich sił. Pojechałam na zgrupowanie, gdzie pierwszy raz wzięłam do ręki karabin. Wtedy jeszcze wiatrówkę. Spodobało mi się i tydzień po tygodniu coraz mocniej się wciągałam. A co do kosztów… Na pewno moje dzieciństwo nie wyglądało tak, jak rówieśników, którzy ze sportem nie mają do czynienia. Musiałam co chwilę wyjeżdżać na zgrupowania, przez co opuszczałam wiele dni w szkole. Zaległości jednak sumiennie nadrabiałam, czyli szybko musiałam nauczyć się samodyscypliny. Podczas gdy koleżanki i koledzy się bawili, ja ostro trenowałam i trenuję nadal. Biatlon wymaga wielu wyrzeczeń. Każdego roku spędzam poza domem ponad 300 dni w roku. To jest wielki koszt, być może największy. Ale oczywiście nie narzekam, nie żalę się. Sport w dużej mierze ukształtował mój charakter, osobowość, pomagał w wielu innych życiowych sprawach, niekoniecznie z nim związanych.
Trenerzy kadry mówią o Pani „chodzący spokój”. Trafnie?
– Trudno oceniać samą siebie, ale faktycznie, myślę, że jestem osobą spokojną. Nie unoszę się emocjami, nie wybucham, staram się unikać konfliktów. Zanim coś zrobię, także w stresujących, nerwowych sytuacjach, próbuję wszystko przemyśleć, rozważyć, żeby nie popełnić błędu, kogoś nie zranić.
Trenerzy dodają, że najbardziej lubi Pani przebywać w domu, z najbliższymi.
– To znaczy, że dobrze mnie znają. To prawda, jestem typem domatorki, zawsze z radością i niecierpliwością czekam na powrót do własnych czterech ścian.
Teraz rozumiem, dlaczego te 300 dni zgrupowań tak męczy.
– Na początku nie było mi łatwo się do nich przyzwyczaić, tęskniłam, ale z roku na rok coraz lepiej to znoszę. Coś za coś, wszystko ma swoją cenę.
Tuż po mistrzostwach świata pojechała Pani na mistrzostwa Europy, gdzie sięgnęła Pani po trzy kolejne medale. Pomogła pewność siebie zdobyta w Novym Meście?
– Medal z Novego Mesta umocnił mnie w przekonaniu, że znajduję się w bardzo dobrej dyspozycji. Jadąc do Bułgarii, wiedziałam zatem, że mogę nie tylko powalczyć o wysokie miejsca, ale również zdobywać medale. Nawet nie tyle mogę, co powinnam. Z drugiej strony, po raz pierwszy w tak dużym natężeniu zaczęłam odczuwać presję. Od medalistki mistrzostw świata wymaga się bowiem dużo więcej. Skoro stanęła na podium mistrzostw świata, to na mistrzostwach Europy musi być lepiej. Presja czasem uskrzydla, czasem staje się ciężarem, którego się nie unosi. Ja nie miałam zamiaru się z nią mierzyć, postanowiłam odciąć się od tego, co się dzieje obok. Od oczekiwań mediów, trenerów, nawet samej siebie. Starałam się nie myśleć o tym, co powinnam zrobić, co mogę wywalczyć, postanowiłam tylko robić swoje i skupiać się na tym, co potrafię najlepiej: na pracy, strzelaniu, bieganiu. I chyba mi się udało, skoro trzykrotnie stanęłam na podium, zdobyłam swój upragniony złoty krążek.
Ale dobrze Pani wie, że teraz już będzie tylko trudniej. Jak to sama Pani ujęła, od medalistki mistrzostw świata wszyscy będą wymagali więcej, już nie będzie Pani atakować z cienia, z dalszych pozycji.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Będę się starała postępować tak jak w Bułgarii, czyli izolować się od presji, nie pamiętać, jakie są wobec mnie oczekiwania etc. Cały czas mocno stąpam po ziemi. Ostatnie sukcesy szalenie mnie ucieszyły, dodały skrzydeł, ale wiem, że wciąż jestem bardzo młodą, niedoświadczoną zawodniczką, która bardzo wiele musi się uczyć. Biatlon to trudna dyscyplina, w której na medale pracuje się długimi latami, czasami trzeba swoje odczekać, być niezwykle cierpliwym.
Co musi Pani poprawić, by zrobić kolejny krok naprzód?
– Wszystko. Nie potrafię wskazać jednego elementu, bo w każdym mam jakieś rezerwy, braki. Na szczęście pracuję z bardzo dobrymi trenerami, którzy układają ciekawy, urozmaicony plan zajęć, przynoszący owoce. Chciałabym, by medal z Novego Mesta był dobrym początkiem.
Mówimy o mnie, a nie można zapominać o tym, że obecny sezon jest udany dla całej kadry pań. Na mistrzostwach świata medal zdobyła też Krysia Pałka, z bardzo obiecującej strony pokazały się i inne dziewczyny. Tworzymy naprawdę fajny zespół, który w przyszłości może osiągać znakomite wyniki. Każda z nas doskonale wie, czego chce, i dąży do spełnienia swych marzeń niezależnie od tego, co lub kto staje na drodze. Przeszkody są, ale cały czas walczymy, by je omijać i pokonywać. I to jest chyba tajemnica tego, że z roku na rok jest coraz lepiej.
A czego chce Pani? O czym marzy?
– Nie będę oryginalna. Marzę o tym, o czym marzy każdy sportowiec: o wyjeździe na olimpiadę. A jeśli już na nią pojadę, to…
…to nie musi Pani kończyć. Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Środa, 6 marca 2013Autor: jc