Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Taśmowa produkcja alibi

Treść

Z Grzegorzem Januszką, ojcem Natalii Januszko, stewardesy na Tu-154M, najmłodszej ofiary katastrofy smoleńskiej, rozmawia Marta Ziarnik

Widział Pan film „Śmierć prezydenta”?

– National Geographic określa się medium popularnonaukowym, jednak w rzeczywistości wydaje się raczej bardziej popularnym aniżeli naukowym. Tak jak w przypadku politologów z rosyjskich think tanków większy nacisk należałoby położyć na „tank” aniżeli na „think”. Co do samego filmu, to nie można nie zauważyć, że „dokument” ten jest nieprawdopodobnie jednostronny, miałki intelektualnie i powierzchowny. Nawet wstęp dotyczący historycznego podłoża sugerował, że 96-osobowa delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele leciała do Katynia, żeby obchodzić 70. rocznicę „budzących kontrowersje” mordów katyńskich. Naprawdę nie rozumiem, jakie kontrowersje autorzy mieli na myśli. Przecież zamordowani z zimną krwią polscy oficerowie zginęli z rozkazu Stalina. Ten rozkaz był jednoznaczny i nie wiem, jak można mieć dziś jeszcze jakiekolwiek zastrzeżenia co do tego, dlaczego i z czyjego polecenia zginęli tam w 1940 r. nasi żołnierze, policjanci, funkcjonariusze straży granicznej i inni.

Co w tym obrazie najbardziej Pana zaskoczyło?

– Nie sposób nie zauważyć, że pewnych „bohaterów” po prostu zabrakło. Czy to nie pan Edmund Klich odegrał istotną rolę w pewnych ustaleniach co do zakresu badań wraku i uczestnictwie w tych badaniach polskich funkcjonariuszy? A tu, jeśli się nie mylę, nie został wspomniany nawet raz! Poza tym na lotnisku Smoleńsk Północny miały miejsce inne, kluczowe wydarzenia. Jeden samolot – polski rządowy Jak-40 – wylądował, a rosyjski transportowiec – nie. Też nie przypominam sobie, żeby to było wspomniane. Pomijając już jednak fakt, jakie osoby i z jakich środowisk wypowiadają się w tym dokumencie, to moją uwagę przykuło zwłaszcza przedstawienie rosyjskich funkcjonariuszy, gładko uczesanych i pod krawatami, sprawiających wrażenie prawdziwych ekspertów na światowym poziomie. I podkreśla się w tym filmie, że ci eksperci wykonywali wszystkie możliwe badania. Pytam jednak, o jakich badaniach mowa?! Czy były dokonane jakiekolwiek badania na obecność śladów po ewentualnym wybuchu? Ci – nazwijmy ich – eksperci pojechali badać przyczyny katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. z określoną już tezą, którą mieli jedynie udowodnić. Badania, które by w jakikolwiek sposób mogły zakłócić te ustalenia, nie były wykonywane. Nie mówiąc już o wraku, czarnych skrzynkach i samym terenie, na którym doszło do katastrofy. Ilu polskich ekspertów było tam, na miejscu, i co robili? Dlaczego polskie MSZ nie zażądało eksterytorialności terenu katastrofy i wraku? Dlaczego tych problemów nie porusza ten dokument? Zastanawia mnie również, dlaczego nie znalazła się w nim jakakolwiek analiza czy też porównanie do innych katastrof tego typu z punktu widzenia ani merytorycznego, ani prawnego. Dlaczego nie wypowiadają się w nim chociażby przedstawiciele polskiej prokuratury i niezależni eksperci z ośrodków zagranicznych, którzy podczas szczegółowych badań i analiz prowadzonych przy wykorzystaniu najnowszych osiągnięć naukowych i technicznych doszli do bardzo zaskakujących wniosków? Zamiast merytorycznego przedstawienia faktów mamy kolejną laurkę wystawioną rosyjskim ekspertom wraz z produkowaniem alibi. Trudno jest więc odnieść się do tego merytorycznie. Była to bardziej historyjka aniżeli historia.

Sądzi Pan, że ten film utrwali nieprawdziwe klisze, zwłaszcza u zagranicznych odbiorców?

– Mamy w Polsce taką manierę, że jesteśmy pod wrażeniem Zachodu, jego jakości itd. Przywykliśmy wierzyć bardziej zachodnim dziennikarzom, choć – jak pokazuje życie – nie zawsze okazują się oni rzetelni. Były przecież liczne afery z tym związane, jak chociażby (z tych najświeższych) News of The World czy BBC. Tak więc widzimy, że zagraniczne media nie są wyrocznią i nie mogą być substytutem dla śledztwa narodowego czy międzynarodowego. Bo to, że coś zostało pokazane w zachodniej telewizji, nie stanowi żadnego dowodu. Podsumowując – moim zdaniem film pt. „Śmierć prezydenta” nie był w żadnym wypadku profesjonalnym dokumentem. Jego autorzy zwyczajnie się ośmieszyli, robiąc jednostronny materiał o tak niewyobrażalnej tragedii. A już całkowicie dyskredytujące dla mnie było to, że jedną z najczęściej wypowiadających się w temacie osób był Konstanty Gebert z „Gazety Wyborczej”. Nie było w filmie żadnych nowych świadków, żadnych dowodów. I nie przemawia do mnie ktoś, kto mówi, że wierzy jednym, a nie drugim, bo tak. Tu nie chodzi o wiarę, tylko o fakty i o dowody, bo te są obiektywnie do zmierzenia. Film ten, niestety, można w najlepszym wypadku potraktować jako zmarnowaną okazję, żeby przedstawić fakty albo żeby milczeć.

Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Piątek, 1 lutego 2013

Autor: jc